Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Gospodyni, zlituj się — puść w dom swój — spocząć muszę! — zajęczał.
— Sakwy rzuć! — nieubłaganie odrzekła.
— Nie mogę! To wszystko moje! Przeklęta bądź!
Odwróciła nań oczy. Maćkowi zjeżyły się włosy, pot okrył skronie, zimno tych oczu poszło aż po duszę.
— Ratujcie! Ona mnie zabije. Nie dam złota. Ach, pocom je dźwigał!
Ogarnął rękami sakwy, przypadł do nich piersiami i z chrapliwym jękiem przerażenia poczuł, że się gdzieś stacza, pada, że niema pod nim gruntu, wokoło tchu — przed nim żadnej drogi — tylko czarna otchłań bezdenna, bez kresu, bez światła — wielkie nic istnienia.

KONIEC.