Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Toć widzę po tobie. A teraz wiesz, dokąd idziesz?
— Dworzec sobie kupię i będę panować.
— Nijakiego tu dworca do kupienia i panowania niema.
— Do kogóż i poco ty idziesz?
— Ja idę do drugiej, wielkiej pani z pismem od mojej. W mojej służbie czuwanie było obowiązkiem, zasnąć mi się chce spokojnie i długo. List oddam — pościel dostanę. Hej, będęż dopiero śnić.
— Niewieleś też nazbierał w tej służbie.
— Dzięki Bogu lekko mi.
— Pomóż mi sakwy nieść. Nagrodzę ci. Mam złoto! Całe mnóstwo.
— Pocóż je włóczysz ze sobą. Ciśnij — będzie ci lekko. Co ci po złocie na tej drodze.
— Bez rozumu mówisz! — oburzył się Maciek.
— To dźwigaj! Byś brzemię dźwigał — pomógłbym ci, ale skarb swój, sam nieś!
Minął go tak idąc lekko, że ledwie ziemi tykał, wnet z oczu zniknął.
Maciek zgarbiony, znużony wlókł się, głowę zwiesiwszy. Gdy czasem oczy podniósł, widział wciąż przed sobą pusty, szary, senny