Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lekkim krokiem i bez żadnego tobołka szedł starzec, krzepki i zdrowy, na twarzy czerwony, z jasnością wesołą w oczach. Pojrzeli na siebie i zagadali.
— Od gór idziecie? — spytał Maciek.
— Z samego szczytu.
— Matczyny mój dom tam przy drodze.
— Znam. Przechodziłem tamtędy razy parę. Prosto stamtąd — krzynę pod górę do mojej pani idzie droga.
— Jakże to? Ja na gościniec też wyszedłem i tu jestem?
— Boś na zachód słońca poszedł, a ja na wschód.
— Dobrą miałeś służbę?
— Przyjrzyjmy się w źródełku. Stary byłem jakem cię widział w kołysce, a dziś ty starzec przy mnie.
— Byłeś tam, gdzie śpiewają i motyle łapią?
— Byłem — pojrzałem, pośmiałem się i odszedłem.
— A byłeś tam gdzie trąbią?
— Byłem, pośmiałem się i odszedłem.
— A byłeś tam, gdzie złoty dwór?
— Byłem, zapłakałem i odszedłem.
— A ja wszędy służyłem.