Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czy to może krewny nasz?
— Nie, to wychowaniec Kazia.
Podała mu półmisek z potrawą, zajęła się herbatą.
Zastawa była skromna, gruby fajans i szkło zapewne miejscowej fabrykacji, stół ceratą przykryty, długi. Pod ścianami na półkach książki, a wyżej, szeregi poglądowych i geograficznych atlasów.
Wyglądało to, jak szkoła, i zrobił głośno tę uwagę.
Staruszka spojrzała wokoło i rzekła:
— Dużo tu przeszło chłopaków... i wyszło ludzi! Gwarno bywało... teraz cicho!...
Chciał Jóźwicki dalej pytać, ale wszedł Włodarski. Przywitali się jeszcze raz, i młody mężczyzna zajął miejsce u stołu.
— Byłem przed chwilą na plebanji, — rzekł do staruszki — i ułożyliśmy z księdzem porządek pochodu.
— Proszę pana, — rzekł żywo Jóźwicki — matka mi pozwoliła ponieść koszt pogrzebu, więc jestem do rozporządzenia, i chciałbym, żeby to było zrobione jak najokazalej, o ile to przy miejscowych środkach jest możliwe.
— Proszę pana, — odparł młodzieniec — to ani moja, ani pana, ani nawet pani wola