Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ciekawość, co też on tam robi, na swej Skalni! — pomyślał raz Tomasz, poglądając ku górom dzikim i jałowym, o które nikt nie dbał, bo na nich nic do zjedzenia i sprzedania nie było.
A pomyślawszy, że to święto było, poszedł przekonać się — jako tam „głupi“ żyje!
Ciężka była droga, wąska i stroma — nic ino kamień a głaz, i zioła dzikie w szczelinach — żeby się niemi koza nie napasła, a taka cisza, że tylko pszczoły po owych ziołach, żerując, słychać było. Słyszał od ludzi Tomasz, że do Skalni potok zaprowadzi, więc ponad tą wodą szedł, i drapał się i czepiał, aż wydostał się na dolinkę małą wokoło skałami otoczoną, a środkiem strumień ciekł z głazami wojując i swarząc, co mu na drodze stały.
A na jednym z tych głazów wyciągnięty Marcin leżał i grał na fujarce, zapatrzony w niebo.
Zawołał go Tomasz.
— Hej, Marcin, co ty tu porabiasz?
— Witaj bracie! Ja tu czeladzi swej doglądam, i trzodę swoją pasę! — odpowiada, podchodząc.
— Co za czeladź i gdzież trzody?