Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Głupiś! — mruknął Tomasz.
Przez całą zimę Marcin wśród ludzi bywał. Jak pszczoły na miód ciągnęła młódź do jego skrzypek i pieśni, i rozrywali go po zagrodach i siołach. Innyby grosz nawet zrobił — ale on głupi był i tak go nawet nazywano.
Jak czas miał, to na rynku w miasteczku w błoto miedziaki ciskał, i śmiał się jak szalony — gdy gromady dzieci, a często i dorośli w błoto leźli i grzebali się w niem — szukając trojaka, — albo łowił wrony w samotrzaski i przyczepiwszy do szyi papierowego rubla, puszczał na swobodę — i szalał z uciechy — patrząc jak chłopaki ją gonili, czepiali się po drzewach na złamanie karku. Raz nawet na odpuście, gdy się nie mógł do kościoła docisnąć, jął z kruchty na cmentarz miedziaki ciskać, i tyle ludzi na nie wywabił, że szeroką drogą aż pod ołtarz zaszedł.
Śmieli się ludzie z „głupiego Marcina“ ale go lubili, gościli i wołali. Gdy jednak wiosna przyszła, ledwie śnieg z pól stopniał, a wicher marcowy zaszumiał, i dzikie gęsi otrąbiły swój powrót z wyrajów — Marcin przepadł bez wieści.