Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przysposobił — a przyszedłem z ludzi się pośmiać!
— A jam się zbierał ciebie odwiedzić — ale czasu nie było.
— Jeszcze przyjdziesz! — śmieje się Marcin.
— Może ci co potrzeba? Powiedz! Zima idzie — może ci czego nie dostaje! Rad ci pomogę.
Marcin pomyślał, podumał.
— Nic nie pomnę — czegoby mi nie dostawało. Dziękuję ci, bracie!
I poszedł do gospody. Wieczorem zastał go tam Tomasz. Siedział na rogu stołu i grał ludziom do tańca, a ludziom z tego grania kipiała ochota i wesołość, i tak zabawa szła hucznie, że leciały miedziaki na Marcinową połę, a dziewczęta zerkały łakomie w jego lice, i wabiły go uśmiechem — a on się ino śmiał.
A jak się stańczyli do upadłego, odłożył skrzypki, miedziaki zgarnął, gospodarzowi oddał nie rachując, i powiada:
— Stawcie bratu memu miodu i wina. Stawcie dobrodziejowi memu, bo się handlem uznoił.
I poił Tomasza i gościł, i świadczył mu, aż się ludzie dziwowali.