Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

okpili — zapłaciłeś złotem za głazy puste.
A Marcin się śmieje jak głupi.
— Niema zamku! A to dzięki Bogu! Pewnieby w nim nietoperze się gnieździły, i dach trzeba było poprawiać.
— Czyś oszalał kupować na niewidziane!
— Co miałem się ze złotem nosić? Ciężko i straszno. A mnie żyć miło i wesoło!
I jakby nic, podzwania w kieszeni nożykiem o gwóźdź.
Popatrzał nań Tomasz jak na warjata, ijuż więcej o nic nie pytał — bo co z głupim gadać.
Nazajutrz Marcin gościł jeszcze — obszedł braterskie majętności, zajrzał wszędy — i do roli i do młyna — słuchał interesów, i biadań, i projektów, i spraw rozlicznych domowych — i wciąż się uśmiechał, i gwizdał i śpiewał — a drugiego dnia za gościnę podziękował, i precz poszedł.
Na pożegnanie Tomasz go uścisnął, i powiada — bo mu przecie w duszy markotno było, że z jego racji brat ukrzywdzon:
— Słuchaj, Marcin, głupiś i biedny, alem ci brat, więc jakby ci tam źle było, a wiadomo, że na skale żyć nie można — to wróć! Ja ci dam chleb i posłanie i opiekę, i dach — i życie.