Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szkoły i bractwa, obydwa popy, cała asysta, i miasteczko całe wyległo, a do dworku Boruckiego i dostępu nie było za gawiedzią, a w dworku bal trwał do rana.
Kapela rżnęła, tańce, biesiada, poczęstunek. Gospodarz kłaniał się, zapraszał, służył — podpili wszyscy.
Po kolacji akcyźnik poklepał Boruckiego po ramieniu i rzekł:
— Cztoż, Iwan Wikientiewicz, teraz na was kolej! Porzuć „papu rimskogo“, co on tobie da — figę. A ot nasz będziesz — akcyznym kontrolerem ciebie zrobię. Dziewięćset rubli pensji!
Borucki aż oniemiał, i tylko się uśmiechał i kłaniał.
Goście wyżsi rozeszli się po kolacji, młodzież hulała na zabój. Borucki nie przywykł pić, w głowie mu się kręciło, wysunął się do bokówki, gdzie dawniej mieszkał z żoną, a teraz sam. Lampeczka mała paliła się, na stoliku leżały jego akta, a w kącie posłanie, nad posłaniem obrazy i półeczka, a na niej książka nieboszczki. Pył grubo na książce leżał.
Usiadł na kuferku Borucki i musiał zadrzemać.