Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ojciec, matka, bracia nazywali ją kozą i smarkatą — a ojciec dodawał, że to całe szczęście, że nie jest chłopcem, bo mogłaby dom i rodzinę skompromitować — ba — zgubić!
Tylko z dziadkiem byli nierozłączni i zawsze w zgodzie. Prowadzili długie rozmowy — spędzali w pasiece długie godziny, czytając jakieś broszury i gazety które przywoziła z Warszawy, lub które stary pan z kufrów wyciągał.
Chadzali też we dwoje do lamusu, coś tam porządkowali, a potem siadywali na potężnem podwalu u ściany, i coś gwarzyli.
— Zobaczysz, że ta postrzelona koza narobi nam tęgiej biedy! — mawiał czasami ojciec do matki.
No — i narobiła. Którychś wakacyj dzieci oficjalistów zaczęły się do niej garnąć. Uczyła je czytać i pisać — rzecz srodze wzbroniona — uczyła je śpiewać. Rodzice struchleli.
— Za to może być kara! — rzekł ojciec. — Nie powinnaś tego robić!
— Przez ciebie my, ojciec, wszyscy możemy być skompromitowani! — dodała matka.