Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ruszyła ostro z miejsca, brzęcząc, jak transport żelastwa. Pęd ten trwał krótko, przeszedł w kłus, potem w truchcik, wreszcie w stępa.
Woźnica siedział gdzieś daleko za skórzanym fordeklem landary, krzyczał, bił konie i udawał, że powozi. W istocie konie czyniły i szły, co i gdzie chciały, bo wokoło panowała nieprzebita ciemność.
Wicher wył, ledwie się posuwali. Po długiej chwili Jóźwicki rozsunął skórzane firanki i zawołał do Żyda:
— Słuchajcie-no! Czy wy znacie pana Włodarskiego?
— Ojoj! to jest inżynier z nasze fabrykie! Czy pan dobrodziej do jego jedzie? Jego teraz w domu niema.
— Wyjechał?
— Nie, ale u nas teraz wielkie nieszczęście buło. U nas wszystkie bez głowy chodzą. Och! Nasz pan doktór pomarł! Och! To pan Włodarski tam przy nim siedzi. Jutro jego chować mają... Ot! co za żałoba i u Żydki, i u katolyki, i u prosty naród!...
— Czy doktór miał rodzinę?
— A może jaśnie pan to ten krewny, co to na niego z pogrzebem czekają? Oj...