Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pokładali się ze śmiechu.
— A sąd z kim miałeś?
— Az deszczem. On na mnie pluł, ja na niego. On swoje gadał, ja swoje. Taka komedja była, że aż owieczki się śmiały. A taki on przegrał, bo ja dłużej pluł. Poszedł na las, batem go gnałem — uciekł!
Nawet się dzieci z niego śmiały.
— A dużo masz swego bydła?
— Kto je zliczy... Ćma!
— A jakie ono?
— Wszystko rabe.
— A gdzie ono?
— Jest takie, co na gałęzi, jest takie, co w wodzie, jest takie, co w ziemi. Het, wszystko moje.
I wielkim gestem zataczał ramię na cały świat.
W chacie nie lubił nocować, dowodził, że mu duszno i ciasno — sypiał na dworze — na przyzbie, pod okapem strzechy — parę godzin zaledwie, bo już przed świtem budził wołaniem gospodynie, by mu wypuszczały jego „naród“. W dzień też nigdy nie zasypiał, jak inni pasterze, i tak przez cały ciąg swojej kampanji letniej prawie się obywał bez spoczynku.