Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/106

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    — Nu, to co?
    — Czemu nie dotrzymałeś?
    — A wasz ojciec czemu nie dotrzymał?
    — Jakto nie?
    — A takto. Obiecał granicy strzec, com mu ukazał. On się u mnie za stróża zgodził, to było stróżować.
    — Ach, ty chamie! Mało cię mój rodzic bił, kiedyś taki hardy.
    — Otóż to — mnie bił, a byle świnia granice ryła.
    — Coś rzekł? — jak śmiesz tak mówić! — porwał się kniaź. — To ty, świnia, cham!
    — Nu, niech ja będę świnia. Wyście obiecywali, że mnie równym sobie uczynicie — dlategom was przyjął za stróża.
    — Ty — mnie!
    — No, a jakże — a któż tu pan? — wy — co przyszli — jeden z prawa, drugi z lewa — czy ja — co tu zawsze był — ja — tutejszy.
    — Ale byłbyś, gdyby nie ja! — co ty znaczysz! — krzyknął pogardliwie Wyszogrodzki.
    — Juści więcej od was — bo wy byli — a ja jestem.
    — Przez moją moc i ochronę! — krzyknął kniaź.