Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Szczęsnyś, Adamie! — szepnął Skarga. A miłościwie spoczęły Boskie Oczy na Wieszczu.
— Niech wstanie dla nich słoneczny dzień! — wymówił Głos błogosławieństwo.
A wtem Bartosz wstał z klęczek i podniósłszy oczy na Majestat, zawołał:
— A oto moje słowo przyjmij, Najjaśniejsza Pani. Przyszliśmy do Cię raport zdać i radę a ratunek wziąć.
Ręką Swą wydźwignęłaś naród Twój z niewoli.
Wolny jest i samowolny, aliści to słowo oszustwem jest i fałszem. Niewolny jest naród ani samowładny, ale w pańszczyźnie i niewoli trwa, ino zaślepiony pożarną łuną i ogłuszony wrzaskiem fałszywych proroków swej nędzy i upodlenia nie rozumie. Kłamstwo jest, że wybiera on swe męże najprzedniejsze, najmędrsze do sejmowej rady. Zali byli tu u Ciebie one wybrańce z pokłonem, po błogosławieństwo!
— Nie znam ich! — Głos powiedział.
— I naród ich nie zna. Najmity niewiernych szalbierzy są — pachołki obce, lub pasibrzuchy i próżniaki, warchoły i głupce w ręku i pod władzą wodzów nierzetelnych.
— Bartoszu, któż je wybrał, jeśli nie tenże naród! — rzekł Skarga.
— Przeto do Majestatu wołam, by naród przejrzał, opamiętanie dostał, głos miłości i mądrości usłyszał. Proroka nam daj, o Najjaśniejsza, Męża Bożego i Wodza.