Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

załem im o pracy dla Ojczyzny w szeregu jeśli nie w przodowaniu; kazałem o ofierze mienia jeśli nie życia; kazałem o waleczności czynu bez rozgłosu, o obowiązku codziennego wzoru starej tradycji cnót przodków — i mówiłem do umarłych.
Znowu uczyniło się milczenie długie i ciężkie. Przerwał je Hugon Kołłątaj z rozmysłem.
— W obronie ich słowo rzeknę, Najjaśniejsza Pani. Czasów niewoli powstawał naród i targał więzy. A w tych czynach rozpacznych oni stali się ofiarnym mostem. Co orle było, co lwie w pokoleniach zostało na pobojowiskach, w dołach więziennych — na szlaku Sybiru i tam w tajgach. Zmęczeni są, znękani, i wyczerpani, zesmagani ciosami wojny ostatniej — ale by zginąć mieli — nie dopuść, Pani. Przez pamięć owych bojów bez nadziei, gdy pewni zguby, stawali by wołać: jesteśmy! moc ich dusz rozpal, Najjaśniejsza!
— Którzy do mnie przyjdą — zachowani będą — padł Głos uroczyście.
Na czoło wystąpił Wieszcz Adam i roztętnionym głosem rzekł:
— A ja Ci, Królowo — wiodę huf nowy, co piekielne moce zwalczy — i do stóp Twych przyjdzie mocarny. Rośnie młódź polska, filarecka — rośnie — i oto idzie przyszłość, gdzie oni staną do pracy i znoju dla myśli wielkiej do czynu zbiorowego w Twej chwale i chwale Ojczyzny. Zaiste, orla będzie ich lotu potęga i jako piorun ich ramię.