Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

idziemy od Wielkiejnocy, do siebie, do domu. Czy jeszcze daleko do Grabinki? Kierowano ich w stronę Brześcia i szli, szli. Gdy mały Kazik ustawał, brał go Romek na plecy i krzepił płaczącego:
— Cicho, Kazik, cicho. Zaraz dojdziemy do domu. Pan Zaręba, nasz dzierżawca, nas przyjmie, ugości. Gruszki są dojrzałe, takie złote bery przy lodowni, co jakbyś konfitury jadł. I krowy są — napijemy się mleka do woli, nagotujemy wielki sagan kartofli, położymy się spać na pachnącem sianie. W naszem sianie jest żubrówka i tak cudnie pachnie. Nie płacz, Kazik, pogoją ci się nogi — pójdziemy zaraz do ciotki Jahołkowskiej, co mieszka o dwie wiorsty w Eljaszowie, i leczy ziołami — i własne sukno wyrabia, i płótna ma pełne skrzynie, a wuj pszczoły hoduje. Pewnie i naszych dogląda. Dostaniemy swego miodu, Kazik!
I Kazik nie płakał, tylko prosił.
— Mów, Romek, mów!
Nareszcie dotarli Grabinki, ale się w niej nawet nie zatrzymali choć wieczór zapadał i deszcz padał. Dwie wiorsty było do Borek, przebyli je kłusem, nie czuli pokaleczonych nóg, ni całodziennego głodu.
Dopadli o zmierzchu. Stał dworek, stały budynki, czernił sad, stała nawet brama, rosły przed domkiem krzewy i stara lipa, świeciło się już w domu. Poskoczyli do drzwi, ale wtem wypadł na nich z ujadaniem pies, a nawet z sieni ukazał się jakiś mężczyzna i krzyknął:
— A kto się włóczy? Wynosić się.