Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

konie na, niegdyś dworską, łąkę. Przekonał się, że są Polacy, co bardzo mocno w mordę potrafią zajechać i mają sen lżejszy od dworskich stróżów.
Pozatem trapiła Kuźmę i jego synów złość i zawiść do „Amerykanów.“ Wieś zarzucona była dolarami, które rodzinom przesyłali przedwojenni emigranci do Stanów Zjednoczonych, a Kuźma nikogo tam nie miał i tylko patrzał, jak sąsiedzi kupowali za dolary konie i krowy, a pozatem jedli kiełbasę i pili konjak do bezpamięci. Patrzał Kuźma, spluwał i wzdychał, a synowie zaczęli się z inną młodzieżą zmawiać, nocami znikać i jakiś sposób na zdobycie dolarów obmyślać. Jakoż zimą, na gościńcu ograbiono raz i drugi fury żydowskie, a wreszcie, przy trzecim napadzie, poraniono parę osób. Żydzi musieli zapewne wysłać skargę od mniejszości narodowych do Ligi Narodów, bo administracja wdała się w tę sprawę, zjechali urzędowi i tajni policjanci — a najgorsze, że przywieźli z sobą psa, który nie dał się ani oszukać, ani przekupić, i doprowadził do obory Kuźmy, gdzie znaleziono w gnoju skrzynkę likierów, a za żłobem, w skrytce Trochima okaleczonego w rękę z rewolweru, przez jednego z napadniętych.
Próżno Kuźma poprzysiągł, że o niczem nie wie, syna klął i czortu oddawał, a potem do nóg padał i błagał, a wreszcie obiecywał wykupić za jaką zechcą sumę — wzięto Trochima. Miano go podobno nawet rozstrzelać, ale poszło w odwłokę, aż Trochim z więzienia umknął i słuch o nim za-