Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy mijał okienka, jeszcze na nie popatrzał, zaśmiał się swemi modremi oczami i zniknął w mroku wieczoru.
Tak się zaczęły róże panny Róży.
Kumoszki dostrzegły zaraz, że coś się w izbie zmieniło.
— Pani kwiatki hoduje?
— Dostałam od wędrownego ogrodnika. Mają pączki — pochwaliła się z dumą.
Róże rosły, bujały, pomimo chmurny listopad i mroźny grudzień. Od stycznia dostały już słońca, krzewiły się w bukiety pączków. Cebulki wystrzeliły zielonemi pędy. Panna Róża czytała książkę, pilnowała każdego listka, nauczyła się do swoich kwiatów uśmiechać — zapomniała o swem kalectwie i upośledzeniu; od znajomych dostała po sztoberku pelargonji, fuksji, — przy okienkach porobiła półeczki; od zimowego mrozu ochraniała słomianemi matami na noc, dogadzała każdej roślince. Gdy ziemię marzec odmroził i wysuszył — pod oknami przy ścianie słonecznej skopała grządkę. Przybywało jej sił, ubywało troski. Na Wielkanoc, późną w tym roku, w okienkach zabarwiły się jakby narodowe sztandary — szkarłatne i białe róże — w wielkich, bogatych pąkach. Ludzie stawali, mijając domek, a zakrystjan wstąpił, prosząc o kilka wazonów do Grobu.
Oburzyła się panna Róża. Co, miała dać swoje ukochane róże do ciemnego kościoła, na poniewierkę bez słońca, w ręce niedbałe! Odmówiła.