Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To podpada pod kategorję łupów wojennych — i mamy rozporządzenie przedmioty takie konfiskować. Może pan wnieść podanie, przedstawić kwit i wtedy zostanie panu zwróconą.
— Proszę tedy przedewszystkiem o kwit, że mi ją pan zabrał przemocą swej władzy.
— Pan używa wyrażeń karanych dyscyplinarnie. Będę zmuszony zestawić protokół.
— Proszę bardzo. Będę miał dowód czynu samowoli i potrafię z tego zrobić użytek.
Komendant zaczął szukać papieru, ale nieskoro mu to szło. Wreszcie rzekł:
— Pan jedzie do Zalesia? Zgłoszę się tam pojutrze, aby to załatwić. Może pan tymczasem lornetkę zatrzymać. Sprzedać jej nie ma pan prawa.
— Nie mam też zamiaru. Czy już koniec?
— Może pan jechać.
Chłop z Zalesia włożył rzeczy na wóz i zaciął szkapę. Gdy odjechali kawał, obejrzał się na stację i szyderczo się uśmiechnął.
— Ot i nie udało się. Myśleli, że pan da na parę butelek wódki, a trafili na zębatą sztukę.
Doktór wybuchnął.
— Co śmiesz gadać! Prawa są teraz takie ostre. Mało to było wojennych drabów, co kradli rządowe rzeczy!
— Jak kradli — to i mają do tej pory. Żydzi mi chałupę rozebrali i postawili w miasteczku, a jak chciałem odebrać, to mnie policja zbiła. Pan to widać z innego kraju przyjechał.