Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy on kpi, czy istotnie tak głupi! — myślał Niedobitowski, a Olesza wysłuchawszy, odparł:
— Ja jestem siostrzeńcem pani Horeszkowej z Prochodu. Z tego majątku zabrano większą część na osadnictwo. Osad na planie jest dwadzieścia pięć, a de facto osadników trzynastu. Zresztą pan porucznik tę sprawę dobrze zna.
— Ano tak, istotnie! W Prochodzie dobór ludzi był niefortunny! — odparł mętnie oficer. — Co prawda ci ludzie walczą z olbrzymiemi trudnościami, a przedewszystkiem z brakiem gotówki. Kredyty państwo wydziela skąpo. Ale w każdym razie to żywioł gruntujący polskość na kresach — to nasze przedmurze i straż graniczna.
— Tak — ciężko im. Ziemię zabrać za darmo można było. Obszarnicy to mają — ale, niestety, nie można było zabrać pani Horeszkowej inwentarzy, narzędzi i kontrybucji dla osadników, bo tego nie ma i sama mieszka w izbie przerobionej ze spichrza. A jednakże to, co jej pozostało, już jest obsiane, kiedy większa część osad leży odłogiem. Ma wprawdzie pięć córek, a kawalerów nie brak wśród osadników, tylko wolą krasawice wiejskie. Trzech ożeniło się z dziewuchami z sąsiedztwa i wsiąkają w Ruś prawosławną. Ci najpraktyczniej się urządzili, bo w razie ruchawki — ich może lud nie wyrżnie, co z pewnością uczyni z innymi.
— A pan porucznik, dlaczego chce mi zabierać ziemię pod osadnictwo — mając jeszcze tyle osad leżących odłogiem, a resztę w stanie tworzenia, bez budynków i inwentarzy. Ja ze swej ziemi