Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ty tak, a ja tak! Ty masz co bronić, to się broń i nie daj. Ja nie mam nic, mogę się zabawić. Toć jak na komedji! A wiesz, co mi proponowali? Osadę z majątku Horeszków.
— Twoich krewnych!
— Skąd mają wiedzieć. Toć te urzędniki z całego świata. Jest Moskal, jest Żyd — jest kilku z pod Karpat. Co im mówi: Olesza czy Horeszka. Nie słyszeli nawet w życiu o naszych stronach. Ale — i znajomego spotkałem! Pamiętasz Pistora?
— Tego kapitana z Tuły; specjalistę od cukru?
— Tego. Dostał się do Denikina — i teraz tutaj jest na czele kooperatywy!
— No, a coś rzekł na tę osadę u Horeszków?
— Spytałem po czemu dziesięcina. Powiedzieli, że żołnierzom i inwalidom państwo daje ziemię darmo. Wtedy zacząłem dłubać w nosie i po długim namyśle poprosiłem o niewielką kamieniczkę w Warszawie, a gdy rzekli, że jeszcze niema na to uchwały sejmowej, powiedziałem, że poczekam, bo pewnie ktoś taki wniosek przedłoży Sejmowi.
— Tymczasem zajmij się tu obroną od wszelkich napaści — bo ja ruszam w świat, po inwentarze, narzędzia i nasiona. Czem ja tej Kałaurowej odpłacę za to wszystko, co ona tu uchowała!
— Ożeń się z nią.
— Boję się, bo prała nieboszczyka Saturnina siedem razy na tydzień.
Pojechał tedy Niedobitowski w daleki świat i wrócił aż po dwóch tygodniach z całą karawaną. Przyprowadził trzy pary koni z wozami nałado-