Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale nie wrócił pojutrze, ale za pięć dni, i nic nie mówił, zabierając się do obiadu.
Olesza, który go znał, zauważył zacięty błysk oka, i zacięcie szczęk — i o nic nie pytał.
Kałaurowa z córką obrabiały zagony na warzywa, więc dom był pusty.
Wyszli potem w pole, daleko, pod las i Sewer spytał:
— Byłeś na tokach?
— Co nocy. Zabiłem głuszca i trzy cietrzewie.
— Musisz się także meldować w starostwie, i przygotuj się, że cię zamkną do paki.
— W tylu już siedziałem. Zobaczę jak wygląda polska! — odparł, niczem już niewzruszony Olesza. — A długoś ty siedział?
— Cały dzień. Dowodzili, że czegoś nie staje w naszych papierach. A co do broni, to mi mój rewolwer skonfiskowali, a na inną trzeba przedstawić akt kupna. Ta, co jest w domu, musiałaby być złożona już dawno do urzędu, a że się tego nie zrobiło, grozi rewizja, konfiskata i kara. Zapewne policja lada dzień rewizję zrobi.
— Ogromnie to dopomaga w obronie od bandytów, — rzekł spokojnie Olesza. — Jednakże Kałaurowa miała racją — i odtąd słucham jej jak wyroczni. A dlaczegoż cię wypuścili z paki? Przecie brakującego papieru nie stworzyłeś? Chyba marki.
Sewer tylko ramionami ruszył — i obadwa splunęli jak na komendę.
— Ziarno siewne, narzędzia, żywność, amerykańska nawet odzież — jest — ale tylko dla wra-