Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I poszła znowu do pracy i nie zdradziła niczem, że obowiązki te torturą dzisiaj były, że rozmowy obojętne kosztowały ją niesłychanie, że znękana była, zmęczona, wyczerpana okropnie.
Tej nocy nie zasnęła wcale. Pomimo obietnicy Sewera, trapiła ją troska, niepokój, przeczucie może. Wstrząsał nią dreszcz nerwowy, to znowu chłód śmiertelny ogarniał. Chciała wierzyć w pomyślność, chciała pokrzepić się nadzieją — nie mogła, i tak zmorą męczona, przetrwała do rana.
Nazajutrz rano wuj wyjechał do gospodarstwa i dość długo czekano nań z obiadem. Wrócił bardzo chmurny i milczący i zaraz po obiedzie zamknął się z żoną w gabinecie.
Kostusia zajęta była w spiżarni, gdy ją lokaj wezwał do pałacu. Pan jej potrzebował. Zdziwiona, zostawiła robotę i poszła prędko. Wuj ją spotkał na ganku, nic nie rzekł, tylko skinieniem wezwał do gabinetu, sam za nią wszedł i drzwi zaryglował.
Dziewczynie serce poczęło bić gwałtownie, gdy ujrzała ten wstęp i ciotkę na fotelu. Poczuła, że ją coś spotka złego.
— Ładnych się rzeczy dowiadujemy o tobie! — wybuchnęła pani, ale mąż ją skinieniem zreflektował i stojąc przed dziewczyną, spytał surowo, ale spokojnie.
— Powiedz mi, co za stosunki łączą ciebie ze Stamierowskim?
Kostusi nawet usta zbielały, ale się nie zawahała na chwilę. Natura to była, co drżała w niepewności, ale oko w oko z groźbą stawała się nieustraszoną.