Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zapewnisz. Kochać cię więcej, jak kocham, nie potrafię, ale chcę cię człowiekiem kochać, a nie szaleńcem, jak zwierzę zapamiętałym! Będziesz cierpliwy, Sewerze!
Milczał. Nie widziała w cieniu twarzy jego spuszczonej, a bystre jej ucho słyszało, że pierś jego już nie pracowała gorączkowo, a ręce, któremi szarpał gałęzie i płotem wstrząsał, opadły, jakby zawstydzone.
Ona wciąż gromiła go wzrokiem, i już ciszej, łagodniej, z rzewnym wyrzutem mówiła dalej:
— Nie zrobisz tego, Sewerze! Bo żebyś tak uczynił, zadałbyś mi ranę serdeczną, tak głęboką, że całem życiembyś jej nie zagoił. Na dolę złą i dobrą mnie sobie wziąłeś, niech więc tą złą dolą będzie dla nas czas tęsknoty i czekania, ofiar i poświęcenia. Tak nam Bóg dał i to nas uszlachetnia. Ale gdy przez gwałty i sprawy publiczne zechcesz nam stwarzać szczęście, to już nie zła dola będzie, ale grzech i bunt. Na toś mi nie ślubował, ja tego nie chcę, ani ci na to nie pozwolę.
Sewer wciąż milczał.
Przysunęła się do niego tak blisko, jak na to płot pozwalał i wyciągając dłonie, dotknęła jego ramienia.
— Będziesz cierpliwy dla mego spokoju i szczęścia, Sewerze, — szepnęła słodko i łagodnie.
— Będę! — rzekł głucho, poskromiony zupełnie.
Podniósł oczy i ośmielony jej tonem, przemówił wahająco.
— Ludzie, gdy szaleję, drżą przede mną. Krew mi oczy i mózg zasłania. Zamordować mogę! Co ty za potęgę masz i skąd czerpiesz odwagę?