Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a matka testamentem zapisała mnie w niewolę ojczyma... Takie są moje stosunki rodzinne. Nie słodsze od pani sieroctwa ani trochę...
Zaśmiał się ironicznie i po chwili ciągnął dalej, zmieniając ton:
— Mniejsza o mnie. Zasłużyłem w części na swój los. Gdy na kark silny, zuchwały i uparty padają razy, to po ludzku słuszne i żadnego nie dają do politowania prawa, ale gdy na ramiona słabe i zmęczone tłoczą jarzmo nad siły, wtedy ja się wzdrygam i kipię cały wściekłością. I opada mnie szalona chęć z ramion tych jarzmo zrzucić albo na swoje wziąć. Pani się dziwi mej mowie i niczem nieuzasadnionej poufałości... Taką mam naturę, nie cierpię długich wstępów i próżnych słów. Otóż powiem pani jeszcze otwarciej: nie rozumiem Kazimierza. Jabym nie zniósł, by moja wybrana cierpiała w moich oczach!
Kostusia przestała zbierać jagody. Podniosła spokojnie czoło i topiąc w gorących oczach Sewera swe ciemne, głębokie źrenice, rzekła poważnie, bez cienia zmieszania i nieśmiałości.
— Pan się zupełnie myli. Nikt mi jarzma nad siły nie kładł na barki i nikt mnie nie wyzyskiwał. Ramiona mam silne, a com na nie wzięła, to nie z nakazu było, ale z własnej woli. A tego, co pan o Kazimierzu mówi, nie rozumiem. Wybraną jego nie jestem i nie cierpię w jego oczach. Jak każdy człowiek jestem. Mam swe troski i pociechy, ale póki swe obowiązki spełniam, nie jestem nieszczęśliwa,