Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Goście są.
— Kto?
— Ze Stamierowa.
— Co, Rudakowski? To monstrum? A, tom trafił!
— Nie, pasierb jego.
— Sewer narwany! A ten tu czego?
— Może do Feli...
— Majaczysz, Kostusiu.
— Dlaczego?
— Ot, wiesz! Tak mi się wyrwało. Bo, prawdę mówiąc, jak może kto Feli zapragnąć! To mi się w głowie nie mieści.
— Fe, Kaziu, Fela dobra bardzo.
— Tobie Kostusiu i stary harpagon Rudakowski wydałby się dobrym. Przywiozłem ci dużo ładnych książek, a ty mnie zato odkarmisz przez wakacje. Zamęczyły mnie egzamina.
— Bardzoś mizerny i blady. Poco się zamęczać?
— A ty poco się zamęczasz?
— Ja... nie. Co ja tak bardzo robię — potrząsnęła głową. — Zresztą ja co innego — dodała po namyśle.
— Cóż innego? — pytał.
— Ja wypłacić się muszę wam za wszystkie dobrodziejstwa.
— A mnie za kogo masz? Za pasorzyta? A jaż mało mam wypłat? Wypłacić się muszę ziemi, która mnie karmi; braciom, wśród których żyję; rodzicom, co mi dali siły i naukę. Każdy ma wypłaty, Kostusiu, a kto o nich nie pamięta, ten zwierzę. Nie mów mi