Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i milczącą dziewczynkę, z którą go nikt zapoznawać nie myślał. Musiał ją poznać, przypomnieć sobie niefortunny okrzyk i powitanie, bo się uśmiechnął lekko, i zwracając się do Feli, spytał zcicha:
— Kto to jest?
— Uboga krewna... Dopomaga mamie w gospodarstwie — odparła obojętnie piękna panna.
Sewer nie opowiedział, jak go ta uboga krewna powitała. Rozmowa stała się ogólną.
Przy końcu obiadu głos wuja ocucił Kostusię z martwoty.
— Moje dziecko, — zawołał rozochocony — musiałaś na przyjazd Kazia wydobyć nielada specjał z piwnicy. Coś mi od bufetu stary węgrzyn zalatuje. Dajno go nam pokosztować.
Znowu Sewer spojrzał na nią i przeprowadził wzrokiem do kredensu.
Zrozumiał. Uboga krewna żywiła afekt do kuzynka.
Kostusia wydała lokajom wino i jak zwykle, nie czekając, aż wszyscy wstaną, wymknęła się z jadalni.
Wybiegła na drogę, za dwór, i na skręcie stanęła chwilę. Woddali kurz się kłębił, poznała konie i ludzi. Poznał ją też młodzieniec w uniwersyteckiej czapce, o poczciwych jak ojciec oczach. Poznał, z powozu wyskoczył i uścisnął po bratersku.
Powóz potoczył się do stajen, oni ręka w rękę poszli pieszo przez ogród.
— Ależ, Kostusiu, wyrosłaś i wyładniałaś. A twoje gospodarstwo jak idzie? A mamka zdrowa? A wędki nasze w komplecie? Cóż słychać w domu?