Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zmrok srebrny, przeźroczysty, parogodzinny odpoczynek dla ziemi, nadmiarem życia nabrzmiałej, dla kwiatów, w słońcu rozkochanych, dla pracowitych istot.
Jeszcze daleko byli od chaty, ale opiekunów swoich pies przeczuł i radosnem skomleniem witał.
— Mały! — zawołał Sewer, ożywiając się, i Kostusia się uśmiechnęła, silniej popychając czółno. Trzeba było wylądować tuż przy chacie, bo łysy ten wzgórek otaczały wkoło trzęsawiska. Nie mieli nawet biedacy ogrodu.
W izbie na przyjęcie pana palił się suty ogień. Mamka pochwaliła się, że komorę wykadziła szyszkami, znajdując zapewne, że lżej było umrzeć przez uduszenie niż cierpieć od żądeł komarów.
Młody człowiek kazał sobie zrobić herbaty i kosztował ich zacierki, nawzajem zmusiwszy Kostusię do swego jedzenia. Kobiety usłały mu w komorze posłanie i chwilę zabawiwszy z niemi, udał się na spoczynek. Na rozstanie żądał bezskutecznie od Kostusi buziaka.
Nie położył się jednak, ale rozmyślał. Co to za człowiek, posiadacz tej pięknej kobiety? Jakie wichry ich tu przygnały do tej głuszy? Byłże on z natury takim mrukiem zaklętym i z zasady mordował żonę robotą? Czy miał zbrodnie może na sumieniu albo mści się na niej, za jakie winy? Albo — albo — był chory na umyśle, a kobieta nie rozumiała tego lub też kryła przed ludźmi. W Temrze łatwiej się to mogło udać niż gdziebądź.
Pocichu pan wyśliznął się na świat wolny, ob-