Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

odstąpimy. Takci po sprawiedliwości. A jejmości ja len urządzę i bydełko i ptactwo będzie jej się wiodło stokrotnie; aby jaka usługa, to my gotowi! Wiadomo, swojej gospodarki niema, czas zbywa. Robota nam łaska.
— Pewnie, że to po sprawiedliwości. I tak już litościwe serce mam, że wam to ustępstwo zrobię — burczał ekonom, po kątach się rozglądając, czy niema czego na zadatek umowy. — Ale do lata on wylizać się musi, bo wtedy nic moja protekcja nie pomoże, młody pan codzień tu na palowanie przyjeżdża. Wasze szczęście, że teraz zaspy. Chłop się nie dobierze. Ano, i ja naglądać będę, kiedym obiecał — dodał łaskawie.
— Będzie się za to jegomości bydełko i trzoda dobrze wiodła — tajemniczo szeptała mamka.
Kostusia milczała. Wstyd jej było za tego człowieka, wstyd na myśl o tych zacnych, dobrych staruszkach. Ubrała się w swe ciepłe szmaty i poszła za ekonomem. Sewer, widząc ją znikającą, wydał z siebie cichy, żałosny szept, a potem znowu do obserwacji sęka wrócił. Mamka, ponuro w ogień wpatrzona, mruczała — zapewne klątwy.
Po kilku godzinach wróciła Kostusia. Ekonom był już zupełnie udobruchany. Zasiadł na ławie i zrobił obrachunek. Powinni mu byli oddać rocznie piętnaście rubli i sześć korcy ordynarji do wyboru — co mu się podoba. Była to ściśle połowa.
— Oddamy, panie, oddamy! — zaręczała Kostusia, uśmiechając się łagodnie, nadzieją spokoju szczęśliwa.
— Pamiętajcie... i sza... bo wszystko przepad-