Strona:Maria Rodziewiczówna - Nieoswojone Ptaki.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mały to był dochód, jednakże przy końcu pierwszego miesiąca Stankarowa złożyła pani Natalji, która zajmowała się utrzymaniem domu, dwadzieścia rubli.
— Brawo! Zuch z pani! — pochwaliła Zarębianka. — Dorobić pięć rubli — to bardzo dużo!
— Ale co jutro będzie. Barwińska już wyzdrowiała. Skończyłam zajęcie w magazynie.
I stała, znękana i bezradna, patrząc żałośnie na swą opiekunkę.
— Wielkie nieszczęście! Byle zdrowie i dobra wola! Barwińscy niecnoty wyzyskali panią. Ja tylko zniosłam to na początek. Niechby mi teraz śmieli ofiarować piętnaście rubli. Ładniebym ich przyjęła.
Tu się zamyśliła, jak wódz naczelny tej gromadki, którą prowadziła przez życie, i wreszcie rzekła:
— Musi się pani nauczyć buchalterji.
— I siedzieć dzień cały nad cyframi. To okropne. Żebym mogła dostać jakie zajęcie bardziej czynne i ruchliwe.
— Co? Zaczyna już pani przebierać i grymasić? Patrzcie no, jak to prędko! Czynne zajęcie! Może do baletu chce pani!
Fukała niby szorstko, ale się uśmiechnęła, pierwszy raz.
— Jabym chciała dostać się do ogrodnika — szepnęła. — Tobym i wieś przypomniało.