Strona:Maria Rodziewiczówna - Nieoswojone Ptaki.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja w pani mniemaniu jestem potworem — Sinobrodym z bajki. Ale niech pani wyzna, że i ona do reszty kobiet niepodobna. Ładneby było zamieszanie i nieustająca awantura na świecie, żeby wszystkie żony były, jak ona!
— Ha, możebyście się z niemi wtedy delikatniej i względniej obchodzili! — odparła Zarębianka. — Ja w każdym razie, przy każdym pacierzu Bogu dziękuję, że męża nie mam.
Pożegnała go z tem i wyszła. Trochę sobie wyrzucała, że zdradziła jej schronienie, ale wreszcie machnęła ręką.
— Nie mogłam inaczej. Ma ją prześladować policja, to już chyba lepiej, żeby on o tem wiedział. Dla dziecka tego nie dopuści, a przecie jej nie zje. Niech sobie z nim sama radzi.
Stankar nie był złym człowiekiem. Był tylko lekkomyślnym, gwałtownym i fantastykiem. Zły los i bieda rozgoryczyły go i rozdrażniły, teraz, gdy walka i przeciwności minęły, stał się znowu wesołym, łatwym w pożyciu, dobrym kolegą i cenionym dla humoru kompanem. Lubili go bracia malarze, powodzenie miał niesłychane u kobiet. Mówił zupełnie szczerze, że o żonę nie dbał, dogadzała mu kawalerska swoboda; jeśli jaką miał do Toli pretensję, to tylko obrazę próżności, gdy mu powiedziała, że go nie kocha i nazwała go kłamcą i nędznikiem, bez honoru i czci. Tego jej darować nie mógł, za to chciał ją upokorzyć, zmusić do przeprosin.