Strona:Maria Rodziewiczówna - Nieoswojone Ptaki.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Następnego dnia, gdy hrabia przyszedł na obiad, spojrzał na puste miejsce i spytał:
— Nie było pani Stankarowej?
— Nie — odparła posępnie hrabina.
— Pogodziła się z mężem i ani jej w głowie o mnie starego się dowiedzieć! — rzekł profesor.
— Niech babcia pośle Józefa po wieści!
— Poślę jutro! Mam przecie jej pensję.
Nazajutrz lokaj poszedł z kopertą i listem, ale odniósł napowrót.
— Pani Stankarowej niema!
— Jakto niema?
— Ta pani z czytelni zburczała mnie i powiedziała, że niema. Pytałem o adres, jeśli zmieniła mieszkanie, powiedziała, że nie wie.
— Poproś pana hrabiego do mnie.
— Pan hrabia wyszedł.
— Nie wiesz dokąd?
— Wychodzi codzień o południu i wraca zaledwie przed wieczorem.
Zdumiała staruszka i w niepokoju posyłała co godzina na dół.
Nareszcie zjawił się hrabia.
— Gdzieżeś był tyle czasu?
— W bibljotece Krasińskich.
— Wiesz, że Stankarowej niema. Tam się coś złego stało. Mon cher, zrób to dla mnie i pójdź sam do tej czytelni. Adres znajdziesz na której z książek. A weź