Strona:Maria Rodziewiczówna - Nieoswojone Ptaki.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Michał zagryzł wargi, opanował się, twarz się skurczyła przymusem. Tylko oczy wciąż mu się śmiały wielką szczęśliwością. Nie usiadł jednak — tylko już wolniej podawał papiery, zaglądając ciągle w notatkę i tłumacząc.
Gdy skończył, hrabia pieniądze zamknął do kasy, zapalił cygaro i spytał:
— Pan tu niespodzianie spotkał znajomą?
— Tak. Chowaliśmy się razem. Od trzech lat, jak zamąż wyszła, straciłem ją z oczu i nie myślałem, że ją spotkam więcej w życiu.
— Rodzina jej na wsi?
— Ma tylko stryja dziwaka. Był przeciwny małżeństwu i wydziedziczył ją. Majątek jego chciał pan Wichrowski nabyć, gdyż z Orlinem graniczy, ale pan hrabia był wtedy zagranicą, a teraz stary już sprzedać nie chce.
— Zamożny? Jak się nazywa?
— Łużycki Kazimierz.
— Ach — ten, co ma stado? To ja go znam z widzenia. Zawsze konie chowa?
— Zawsze. Zamożny jest, ale teraz zdziczał zupełnie.
— Pan go widuje?
— Czasami.
Hrabia chciał widocznie coś jeszcze powiedzieć, ale się rozmyślił, wstał i rzekł:
— Nie zatrzymuję pana. Proszę jutro się zgłosić. Dam do pana Wichrowskiego list.