Strona:Maria Rodziewiczówna - Nieoswojone Ptaki.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie uratuję — nikt nie uwierzy, że ta ruina to nie wina moja. A ja mam ręce związane. Pan hrabia wszystko sam prowadził, masę interesów zaczął, był tak czynny i samodzielny, że ja byłem tylko narzędziem, bez żadnych praw i mocy. I z taką plenipotencją zostałem. Nie mogłem nic sam działać — a teraz nie mogę nic uratować. Wolę się usunąć, jeśli pani hrabina nie użyje swojej powagi dla ratunku.
— A cóż ja zrobić mogę? Tam nie pojadę — do tej, tej!
— Pani hrabina może swoją powagą wezwać pana hrabiego do powrotu.
— Za wiele sobie pan obiecuje z tego powrotu. Zresztą gdzie go szukać?
— Na to jest sposób. Można zapytać banku, gdzie ostatni raz kazał sobie wysyłać pieniądze. Jeśli pani hrabina pozwoli, ja znajdę ślad — chodzi tylko o słowo od niej.
Wiedział Wichrowski o domowych stosunkach i o tem, że babka wyrzekła się wnuka, nie darowała mu pojedynku, zabójstwa, potem samobójczego zamachu, że wyklęła go i odtrąciła, zerwała wszelkie stosunki, i że tylko ona mogła go napowrót sprowadzić.
Staruszka zapamiętała była — trafił na opór.
— Żądasz pan za wiele ode mnie. Mój wnuk nigdy mi nie był uległym i teraz tem bardziej, moje słowo nic nie będzie znaczyło. Zresztą poco go sprowadzać? On się do dzieła nie weźmie.