Strona:Maria Rodziewiczówna - Nieoswojone Ptaki.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Na Janię potrafię sama zapracować. Pomocy nie potrzebuję, ani nawet pamięci.“
Włożyła pieniądze do koperty, zaadresowała, i, nie zwlekając chwili, poniosła na pocztę.
Zarębianka tym razem nie uczyniła żadnej uwagi, dopiero, gdy młoda kobieta wróciła, rzekła:
— No, jakże się pani u hrabiny podobało?
— Od dziś każde zajęcie mi się podoba. Każde wezmę i wszystko zniosę. Policzkować się nie dam!
Pałała jej jeszcze twarz, wzięła małą na ręce i przygarnęła do siebie.
— Wyhoduję ją i wychowam sama, i nie dam tak wierzyć, jakem ja wierzyła!
Pieszcząc dziecko, uspokoiła się po chwili i zaczęła opowiadać o swych nowych zajęciach, potem przypomniała sobie rozmowę, zadyszaną na schodach, i spytała:
— Któż jest ten jakiś hrabia Roman i co się mu przytrafiło?
— A to była przed trzema laty głośna historja. Pisały gazety i gadał każdy przez cały, cały tydzień. Zabił w pojedynku krewnego — jedynaka u rodziców i swego najbliższego przyjaciela. Poszło o żonę, która jakoby z tym kuzynem miała romans. No, a w rok potem żona uciekła ze śpiewakiem Włochem i pokazało się, że miała kochanków bez liku.
— Więc on jest synem hrabiny?
— Wnukiem i jedynym spadkobiercą. Po tej awanturze strzelił do siebie, ale go odratowano, i odtąd nie