Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co? Niema Jadzi? Jedyna do bawienia gości! Sąsiedzi będą mieli pociechę z domu państwa Głębockich! Wie pan, co babka mi poleciła? Zatrzymać pana na tydzień! Zgoda?
— Z całą przyjemnością. Dziękuję.
— Posłyszy pan niejedno kazanie o Niemcach.
— Cóż robić! Cierpimy za winy rodziców.
— Jakto?
— Żeby ojciec mój dotrzymał obietnic, danych rodzinie żony, byłoby inaczej, może lepiej, — dodał powoli.
— At, co tam rodziców obwiniać! Żeby nam Jadzia dała herbaty, toby było nietylko lepiej, ale zupełnie dobrze.

· · · · · · · · · · · ·

Po tygodniu wrócił hrabia do Berlina i zaraz na wstępie zawołał grooma:
— Odprowadź „Scherza“ do barona Michała von Schöneich! Marsz!
Zamyślił się chwilę.
— Zakład przegrałem — mruknął — ale ją mieć będę, chyba ona zginie, albo ja. Głupi był zakład, kapitalnie... No, kto ją tam wiedział! Brr! żeby się o nim dowiedziała! Verflucht, verdammt! Uh! co za królewska dziewczyna! Takiej być ukochanym, to dopiero jest się czem pochwalić. Tymczasem trzeba się o Aurorę dowiedzieć. Czy licho już gdzie poniosło admirała? Doprawdy, czegoś mi jednak tęskno za moją Loreley. Urban, konie!