Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc to było tak nagle?
— Apopleksja po powrocie z teatru. Ale zdaje mi się, żem wtedy pana widział w loży, a potem w krzesłach. Byliśmy we troje, z Jadzią. Pan sobie nie przypomina.
— Owszem. Siostra pana zwróciła szczególną uwagę. Żebym wiedział, że to mój dziad... Nazajutrz wyjechałem z Berlina.
— Nazajutrz pan Wacław już nie żył. Jak piorun przyszło. Biedna pani Tekla została samiutka jedna na świecie. Ni męża, ni bliskiej rodziny, ni dzieci. Pan nie powinien czuć do niej żalu za ostre słowa. Żywej jest natury, a taka nieszczęśliwa!
— Darowałem jej wszystko; żałuję, że dla niej czemkolwiek być nie mogę.
— Do rana jeszcze daleko, a pan bardzo do swej matki podobny, sądząc z portretu.
Doktor Voss za podobne zestawienie omal nie został obitym; teraz Wentzel nie zaprzeczył nawet ruchem.
Widocznie, że nabierał ochoty na ponowną wizytę u gniewliwej staruszki, nawet z perspektywą powtórnego łajania.
Ha, żeby jeszcze raz zobaczyć cudną siostrę Jana, posłyszeć głos, zajrzeć w mroczne głębie oczu! Dotąd nie zauważył, jakiego były koloru, tylko to czuł, że miały w sobie coś niepojętego, co ciągnęło i odpychało zarazem.
Ach, jakie one piękne byłyby w uczuciu, w uśmiechu, w kochaniu! Ach!
— Czy istotnie straciliście państwo brata we Francji? — ozwał się po przerwie.