Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Owszem, ale pani Ostrowska nie rozumie ani słowa po niemiecku i wątpię, czyby pana przyjęła. Z kim mam przyjemność?
— Jestem wnuk pani Ostrowskiej, Croy-Dülmen.
— Jan Chrząstkowski, jej sąsiad i wychowaniec.
Skłonili się sobie wzajemnie, przyczem gospodarz podał krzesło i sam usiadł.
Gdy tak siedzieli naprzeciw siebie, stanowili dziwny kontrast i ciekawe studjum. Jeden — szczupły, delikatny, salonowiec od stóp do czoła, o głowie patrycjusza, zimnej a dumnej — piękny chłopiec, ale pięknością wielkomiejską, roznerwowaną i bladą. Oczy jego patrzały na świat z wyrazem zmęczenia, przesytu i pogardliwej pewności siebie, usta miały przykry grymas cynizmu i szyderstwa.
Naprzeciw niego ten ogorzały wieśniak, rozrosły, muskularny, niedbały o szablon światowy, a swobodny, żywy, prosty jak leśna drzewina.
Wichrowata, swawolna, szeroka natura wyglądała mu ze szczerych, siwych oczu. Było to dziecko rozległych pól, wsi — otwarte, ogniste, a dobre jak biały chleb wielkopolski.
Czuć było jednak, że wraża mowa ściskała mu duszę wspomnieniem krzywdy, że narodowość gościa tłumiła w nim wszelkie dobre instynkta, wyrzucała na wierzch z serca całą niechęć, zaciętość i cichą wściekłość zwyciężonego.
Croy-Dülmen pierwszy się odezwał:
— Bardzo mi przykro, że rodzina mej matki nie zawiadomiła mnie o śmierci dziadka. Chociaż prawie obcy, nie omieszkałbym odwiedzić babkę zaraz po tej ciężkiej stracie. Dowiedziałem się o zgonie dziadka zaledwie z listu pana i pośpieszyłem zaraz z wypeł-