Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale gdzież tam! — Panna Dorota załamała ręce. — Przemówiłam do jego rozsądku i serca o naszej Emilci.
— No, a on co na to? Uciekł, der Schurke.
— Uciekł dzisiaj, a wczoraj... a wczoraj...
— Cóż wczoraj?
— Wczoraj oświadczył się o mnie!
Potztausend! Zwarjował! — huknął major, wytrzeszczając oczy.
— Zwarjował — potwierdziła cicho, jak tchnienie, skonfundowana panna Dorota.
— A to nam się udało! Gdzież pojechał?
— Nie wiem! Straciłam głowę!
— W to wierzę, schwere Not! A to kawał wisielca! Zostawił list może? Cóż tam stoi?
— Przeprasza, obiecuje poprawę i zmianę. Prosi o modły.
— Tfu! Może obiecuje do klasztoru wstąpić? Będzie się biczował w Biarritz przy hrabinie Aurorze! Halunke!
— Majorze! Co za mowa nieprzystojna! Kto wie, kiedy dobre natchnienie ogarnie człowieka?
— Co mi pani bredzi! Wentzel urodził się na wisielca i będzie wisiał. Natchnienie... to mi się podoba. No, teraz go straciliśmy na wieki! Taki piękny projekt djabli wzięli. Mila się rozkochała, majątki graniczą, królewska fortuna! Czy ten błazen się kiedy nad czem zastanowi, porachuje, pomyśli sekundę porządnie! Wiatr i koniec. Traci zdrowie, młodość, fundusz! Kpi ze starych! Hej tam, lokaje! Posłać kogo na stację, niech spyta: dokąd hrabia brał bilet!...
Po godzinie masztalerz wrócił. Hrabia wziął bilet do Francji.