Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nieprawdaż? — podchwycił Schöneich. — Co ona ma zalet! Tuziny! Miła, dobra, pobożna, rozumna, ładna! Same kontrasty Herberta. I wiesz, co ci dodam pod sekretem: Wentzel ginął za nią i dostał odkosza. Sza, nie paplaj... On się wstydzi i zapiera, ale tak jest. Otóż, wierz mi, puść na sałatę hrabinę Aurorę, bo ta się i potem znajdzie: jedź nad Ren, tęp filokserę i pracuj dla dobra i rozwoju ludzkości!
— Kogóż będziesz obserwować, jak i on zniknie z berlińskiego horyzontu? — zauważył Wentzel.
— Turków, mój drogi, bo i ja się eklipsuję. Jadę z ambasadą do Stambułu. Ot, maluczko, a poginiemy sobie z oczu. Szkoda, była nas dobra kompanja, same zuchy! Ach, żeby nie te kobiety! Myślałem, że Wentzla uratuję od tej zatraty. Nic nie pomogło. Nikt mi nie chce wierzyć, że niema życia nad kawalerską swobodę. Zostanę sam. Choć z rozpaczy mnichem być!
— Z rozpaczy żeń się i pan — rzekł Jan.
— A ma pan drugą siostrę? Zgoda! Zniosę cierpliwie wszelkie perypetje, jak Wentzel.
— Nawet sentencję o ustach i puharze?
— Wszystko. Cóż, kiedy pan nie ma drugiej siostry, a ta, co jest, może już mnie nie zechce. Godzę się z losem. Niech żyje młodość i swoboda!
— Niech żyje Papryka! — wniósł Wentzel.
— I ty! — podchwycił Schöneich. — Żyj, używaj, kochaj i bądź zdrów! Miałeś dla nas otwarte serce, dom i często kieszeń. Trzeźwi mówią, żeś zamknął te skarby, ale ja, pijany, nie widzę różnicy. Szczerość siedzi w kieliszku. Bądźmy szczerzy! Dajmy każdemu żyć, jak chce i z kim chce, a kogo warto, kochajmy i ceńmy. Szlachetnych ludzi mało znajdziemy, więc ty, Wentzel, zostaniesz nam zawsze w pamięci. Uczy-