Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Oto dam ci to, com zyskał: stuletniego miodu polskiego puhar. Życzę, by ci się nic nie przytrafiło między ustami a jego brzegiem.
— Oho! Od czegóż jestem dyplomatą! Czyje zdrowie wypijemy? Może twoich nowych cnót, czy starych występków? To pierwsze coś mi zalatuje letejską wodą.
— To drugie coś mi zalatuje twoją zawiścią.
— Uchowaj Boże! Lubię być widzem tylko, a masz tak godnego następcę, że mi nie zbraknie studjów. Jakiż toast, panowie?
— Zdrowie dam! — wyrwał się Herbert patetycznie.
Schöneich coś szepnął w ucho sąsiada Jana, w mgnieniu oka zmienił swą ruchliwą fizjognomję. Oczy wytrzeszczył, nos skrzywił, usta przeciągnął w melancholiczny grymas. Z włosów ułożył grzywkę nad czołem, a szyję wyciągnął.
Ich danke! — zapiszczał przeraźliwym dyskantem, mrugając na Herberta zalotnie.
Śmiech homeryczny wstrząsnął salą.
— Vivat Emilja Koop! — wołano.
Baron, dumny z uznania, uśmiechnął się wabnie i zaśpiewał, mizdrząc się do Herberta, głosem najfałszywszym, jaki mógł istnieć:

Ich schnitt es gern in alle Rinden ein,
Ich grub es gern in jeden Kieselstein.
Ich möcht’ es sāen auf jedes frische Beet
Mit Kressensamen, dass es schnell verrāth.
Dein ist mein Herz, und dein soll es ewig,
Ewig bleiben!

— To dopiero miłość efektowna! — śmiał się Jan. — Nawet rzerzuchą nie pogardza. Będzie dobra gospodyni z tej panienki.