Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Aj, babciu — wmieszał się Jan — jakby to jeszcze trzeba pytać... i to... tego mruka. Od niej i Wacław nic się porządnie nie dowie. Proszę ich pobłogosławić i kazać szyć wyprawę.
— Byłeś i zostaniesz lekkomyślny! — upominała surowo. — Tu, w tym domu, takie małżeństwo źle błogosławić. Błogosławiłam już jednej na zgubę, na poniewierkę, na śmierć. Czy i drugiej mam na to samo błogosławić?
Wentzel wstał — poczerwieniał jak żar.
— Dwa lata przeżyłem z wami. Com złego zrobił? Powiedzcie. Zaco mi obelgą i krzywdą babka płaci? Jeślim zasłużył, wypędźcie... pójdę; ale jeślim niewinny, to poco mnie ranić? Nie kradłem serca, zapracowałem je sobie ciężko; nie oszukiwałem babki, a jeślim kiedy zrobił przykrość, przeprosiłem. Jednej złej myśli nie miałem względem was, i za co babka tak mówi jej o mnie?... Toż ja wasza krew...
— Rodzona krew tamtego — zamruczała ponuro.
Wentzel zadrżał cały i stłumionym głosem odparł, spuszczając oczy:
— Tamten popełnił kryminał i krzywdę.
Zamilkł. Rozmowa z Jadzią stanęła mu w myśli — zrozumiał, jak ją mógł skrzywdzić.
Jan tymczasem kręcił się na krześle. Z introdukcji wnosił, że się odbędzie scena familijna, dla nikogo niemiła, a dla Wentzla arcy-nieprzyjemna. Wmieszał się znowu do rozmowy łagodząco.
— Najlepiej zrobi pani, jak się podda losowi — rzekł. — Ja Wacławowi wierzę jak bratu, on nasz sercem i duszą. Da sobie Jadzia z nim radę!...
— A jeśli nie da? — rzekła pani Tekla — Jeśli za parę lat szał jego minie, a obudzi się krew ojcowska,