Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lokaj podał złoconą tacę, a na niej elegancki bilecik. Ręka hrabiego drżała jak w febrze. Schował list na sercu i pytał dalej:
— Rozporządziłeś na jutro konie, ludzi, zaprzęgi?
— Dałem rozkaz rządcy. Młody pan...
Sądzone było, że polecenie Jana nie zostanie wymówione. Wentzel znowu przerwał:
— Zamówisz jutro ekstrapociąg w zarządzie kolei. Możesz iść tymczasem. Konie jutro od rana. Marsz!
Urban zniknął jak widmo. Młody człowiek otworzył pachnący bilecik i czytał z bijącem sercem:
„Zawiele złota i klejnotów. Wzdrygam się przed tą kaskadą pereł, oczy bolą od blasku brylantów i strach mnie bierze przed tym bogactwem i przepychem! Nie dziękuję za nie, ale dziękuję za list. Tamto było dla przyszłej hrabiny Croy-Dülmen — światowe kajdany, a karta dla mnie samej — serdeczna pamiątka. Do zobaczenia, pojutrze...“
I nic więcej! Dawne kochanki Wentzla były łaskawsze: szafowały bez miary frazesami miłosnemi, zapełniały całe foljały zapewnieniami dozgonnego uczucia, a jednak on ich listów nie całował, jak ten krótki, chłodny bilecik, — nie chował na sercu, nie marzył po odczytaniu — jak teraz.
Sen go się brał. Zapalił cygaro i zatopił się w myślach. Rozmowa z ciotką przyszła mu na pamięć i całe to półrocze, od owej chwili cudnej u płotu w Marjampolu, aż dotąd.
Był to okres największego szczęścia i najcięższych utrapień, ostateczny zwrotny punkt w życiu.
Ciotka Dora miała słuszność: dla Wentzla Croy-Dülmen nie było już świetnej karjery w Prusach: był wrogiem niemieckiej polityki, dążeń, kultury, przeszedł