Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zdjął z jej palca pierścionek i swój wsunął na to miejsce. Milczeli oboje. Zawiele uczuć szarpało im dusze.
Nie wiadomo, kiedy znalazła się w jego objęciu, ale nie broniła się wcale, tylko usta uchylała od jego ust, kryjąc twarzyczkę na jego piersi. Płakała cicho.
— Czy lubisz mnie, ukochana? — spytał zcicha.
Wzdrygnęła się przed tem wyznaniem, ale zadała sobie gwałt niesłychany i odparła niewyraźnie:
— Bodajem tylko lubiła!
— Więc kochasz?
— I poco panu słowa... i teraz... — szepnęła.
Przycisnął ją do piersi i po chwili zaczął:
— Czy pamiętasz dzień naszego poznania w Berlinie i twoją obietnicę? Pocałuj mnie teraz. Wygrałem!
— Na co? — broniła się żałośnie. — Idź pan już! Serce mi pęknie!
— Pójdę już, pójdę! Spełnij tylko mą ostatnią prośbę, ukochana! Może już się więcej nie zobaczymy.
Prosił tak serdecznie, że mu odmówić nie mogła. Podała mu do pocałunku swe dumne, milczące usta — i ucałował je, oszalały szczęściem, powtarzając jej imię.
Szarpnęła mu się z rąk gwałtownie.
— Ach, idź pan już, idź! — powtarzała rozpacznie.
— Idę! O, już wielki czas! Spotkanie nasze w lasku, zwanym Młynarka. Jeśli chcesz, jedyna, to Jasiowi daj wiedzieć. Jeśli żyw wyjdę, będę tu za dwie godziny; jeśli nie, to...
Nie dokończył; żal go chwycił i rozpacz; jeszcze raz wrócił do niej, trzymając „Bohatera“ za uzdę — u kolan jej przyklęknął.