Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jadzia podeszła do rozmawiających i słuchała.
— Było to tak — mówił Jan, odsapnąwszy. — Wczoraj podobno była awantura, gdy Wentzel z panią jechał do kościoła. Była to zaczepka, szykana. Po ślubie, gdyśmy się rozjechali, Wentzel wziął trzech świadków i ruszył do tego szaleńca. Stefan dowodzi, że hrabia był trochę podchmielony. Przyjechali, wpuszczono ich do domu, Głębocki strzelał do kart na ścianach. Wentzel go pyta: czemu strzelał do niego? Ten na to: „Wolnoć Tomku w swoim domku“. Wentzel mu tedy rzekł: „Że trzeba być warjatem lub dzikim, żeby palić do gołębi wobec starej osoby, tuż nad jej głową“. Tamten do niego się rzucił, pistolet trzymał w ręku. „Połóż pan broń!“ — mówi hrabia. „Broń potrzebna, gdzie jest czterech na jednego“ — tamten odpowiada. Stefan się oburzył i reszta, a Głębocki mówi drugie przysłowie: Kto z kim przestaje, takim się staje“ i nazywa Wentzla szwabem i pruskim szpiegiem! Wentzel mu rękawiczkę rzucił w twarz, a Głębocki palnął mu w łeb!
— Jezusie — szepnęła pani Tekla.
W Jadzi licach nie było kropli krwi, ale milczała. Jan trząsł się z wściekłości.
— Chybił, szczęściem — ciągnął dalej, ocierając pot z czoła, — no, i mają się bić z sobą. Stefan wpadł do mnie z tą wieścią, strwożył na śmierć Cesię. Oboje lubią bardzo hrabiego... W prośby do mnie, może się uda jako sprawę załagodzić. Wentzel zakazał mnie wtajemniczać i gdzieś się schował. Myślałem, że go tu znajdę. Może mi panie dopomogą do pogodzenia ich. Hrabia był, mówią, nietrzeźwy...
— Więc cóż z tego! — zaczęła Jadzia powoli. — Wedle twej opowieści, hrabia, choć pijany, zachował