Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czemu ty nie siądziesz? To drzewo podpory nie potrzebuje! Czy tam koło Jadzi niema miejsca?
— Owszem, proszę pana — rzekła Jadzia, usuwając się.
Ławeczka była bardzo wąska. Usiedli tuż koło siebie, a Cesia ozwała się wesoło:
— To na panu miłość tak przygnębiające sprawia wrażenie? A ja słyszałam, że pan bardzo szczęśliwie trafił.
— Któż to pani skłamał?
— Jadzia — odrzekła figlarka. — To ty umiesz kłamać, Jadziuniu? Ładnie!
— Nie przypominam sobie — odparła zagadnięta, — zdaje mi się, że w klasztorze ty nosiłaś niekiedy czerwony język na plecach podczas rekreacji.
— Czerwony język to za ciekawość.
— Może być. I tego ci nie brak.
— Ciekawość, Jadziuniu, jest znakiem roztropności.
— Niezawodnie. A powtarzanie cudzych zwierzeń lub własnych niepewnych obserwacyj czego jest znakiem?
— Przychylności dla niedołęgów — odpowiedział za narzeczoną Jan.
— Czy to i ja mam pani za tę przychylność podziękować? — spytał Wacław.
— A naturalnie. Tylko pan.
— Chociaż określenie niezbyt pochlebne, dziękuję. Odsłużę się na weselu. Zdaje mi się, że tak mówią.
— Ależ pan zna nawet polskie przypowiastki. Musiał pan pilnie się uczyć.
— Musiałeś wykraść Sperlingowi żonę — śmiał się Jan, — przecież to ona cię uczyła.