Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

je z jej rąk i ozdabiał złotą szpilką. Podniósł głowę na zdanie Cesi.
— Lepiej nie przysięgać, niż łamać. Człowiek, co zdradza wiarę i zrywa słowo, dane u ołtarza, nie ma sumienia, honoru i czci! — rzekł poważnie.
— Pan hrabia pewnie dotrzyma! — odparła figlarka — Nieprawdaż, Jadziu?
— Jeżeli to zależy od honoru, czci i sumienia, to sądzę, że je posiada.
— To zależy od żony, moje panie! — wymówił Jaś z powagą kaznodziei. — A ja, znając przedmiot miłości Wacława, ręczę za nią i za niego, że oboje dotrzymają.
— Dziękuję ci za uznanie i proroctwo. Obyż się prędzej ziściło! Jestem daleko od ślubu.
— Jak się kto do tego po niemiecku, langsam zabiera, to nie dziw, że się spóźnia.
— I ty podobno starałeś się pięć lat.
— Ach, prawda! — westchnął Jan. — Żem nie osiwiał, to szczególna łaska boża.
— Panie hrabio — przerwała Cesia — czy to prawda, że i pan dostał harbuza?
— Niestety, i niejednego!
— A od kogo?
— Powiem to pani w przeddzień swego ślubu.
— Aj, nie durz głowy, Cesiu — ozwał się Stefan. — My z hrabią mamy coś ważniejszego do omówienia. Kto z nas nie dostał rekuzy! Aż złość słuchać! Mnie chodzi o wyścig, hrabio.
— I owszem. Mówił pan z Głębockim?
— Z panem Głębockim... — Bukiecik wypadł z rąk Jadzi. — Czyż się panowie nie obejdą bez niego?