Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jadzia obejrzała się poza siebie — w oddali majaczyły sylwetki Jana i Cesi, Stefan zginął. Wyjeżdżali już z brzeźniaka, o staje czerniał Marjampol.
— Tych dwojga nie doczekamy się nigdy — rzekła. — Teraz, gdy już mają drużbę, może nie odłożą ślubu.
— Pani daruje niedyskrecję zapytania. A pani ślub kiedy? Zapewne rychło?
— To zależy od mego przyszłego męża — uśmiechnęła się.
Spuścił głowę i, kręcąc wąsy, jechał w milczeniu. Jan miał słuszność. Jadzia wymustrowała go doskonale. Ani prosił, ani żądał, ani wspomniał nawet o uczuciu, co przepełniało jego istotę.
W wysadzie puścił cugle koniom. Zmrok zapadał zupełny, ale pomimo cieniu poznała, kto to jechał — pani Tekla, wracająca z obory do udoju.
— Wacio! Wacio! — rozległo się serdecznie, radośnie, z wybuchem długo tajonej czułości.
Hrabia zeskoczył z konia i pobiegł do niej, jak syn, dziecko. Szalone wesele ogarnęło go — nikt go tak nie witał. Porwał staruszkę z ziemi, podniósł i ściskał i całował, witając najczulszemi wyrazy. A ona rękami objęła go za głowę, zapominając, że ją ten warjat trzyma w powietrzu jak małą dziewczynkę.
Opamiętała się po chwili i zaczęła krzyczeć:
— Co ty wyrabiasz! Ależ puść mnie! Zadusisz starą... do czego to podobne! Ajej, co ten koń wyprawia! Moje róże sztamowe! Mój gazon! Moje narcyzy!
Bohater istotnie gospodarzył po tatarsku między klombami róż: grzebał ziemię, skakał, obrywał swawoląc kwiaty, łamał gałęzie. Pani Tekla załamała ręce. Hrabia poskoczył na ratunek.
Held, komm her, gleich! — zawołał.