Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chała się do mnie i gdzieś zdaleka posyłała od ust pocałunki. A dziś we dwoje przyszli z ojcem i wołali: „pilnuj go, strzeż!“ A potem Jadwinia nogi moje objęła i prosiła: „Mamo, czego on smutny, ty wiesz. A jak on smutny, to mi w grobie jeszcze ciężej i dusza spokoju nie ma. Mamo, nie dajcie zmarnieć memu sierocie...“ Przebudziłam się i jeszcze słyszałam: „Matusiu, mój sierota smutny!“ Strach mnie zdjął. Chciałabym go zobaczyć zdrowego. Czegóż mu smucić się...
— Niechby przyjechał — szepnęła Jadzia — ale pewnie do ślubu Jasia nie zobaczymy go. Pracuje!
— Ach, ten Jaś! — wykrzyknęła staruszka, odzyskując werwę na wspomnienie swej obecnej zmory, ale nie gderała dalej, tylko się zwróciła do panienki: — Zatem jutro, Jadzieczko, kończ z Głębockim. Niech go moje oczy nie widzą. Nie uwierzysz, jak on mi niemiły. Zdaje mi się zawsze, że on nam przyniesie jakieś nieszczęście.
Jadzia wzdrygnęła się całem ciałem. I ona lękała się okropnie. Między jej marzeniem stał on jak czarne widmo. Dlatego może zwlekała zerwanie, — bała się jego zemsty i wybuchu, ale nie dla siebie...
Nazajutrz przyjechał. Dzień był posępny, na dworze szalała marcowa śnieżna zawierucha.
Zostali sami w salonie. Jego bure, dzikie oczy objęły z ponurą namiętnością szczupłą postać dzieweczki. Takiem wejrzeniem mierzy tygrys pogromcę. Jadzia istotnie przez ostatnie tygodnie zmieniła się bardzo. Zeszczuplała, zbladła; w oczach, zamiast dawnego chłodu, leżała smętna zaduma, na dumne usta wybiegał niekiedy łagodny uśmiech. Urok jej spotężniał jeszcze — ozłociło go uczucie.
Poszła pierwsza śmiało na ogień.