Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie zmienię swojej natury — odparł uparcie.
— Więc pan nie będzie u nas dzisiaj? Radosny to nam dzień. Jaś się zaręczył.
— Szczęść mu Boże! Dla mnie, przeciwnie, dzień smutny. Dziś wyjeżdżam ze Strugi. Niemiec mnie wypędza z ojcowizny.
— Panie Adamie, przecie pan dobrowolnie sprzedał za potrójną cyfrę wartości. Cóż tu Niemiec winien?
— Czy pani go już broni?
— Nie, tylko stawiam rzeczy jak są istotnie. Za te pieniądze możesz pan kupić trzy Strugi i oczyścić się z długów. Po co narzekać!
— Co wiem, to wiem. Ten Niemiec zrobił dobry interes. Dawałem mu odstępnego, nie chciał mi, łotr, zwrócić majątku. On wie, co robi.
— Prawdopodobnie. Idjotą nie jest i nie dziw, że odstępnego nie chciał, boś go pan pewnie obraził propozycją.
Głębocki popatrzył na mówiącą, rysy mu drżały, oczy ciskały złowrogie błyski.
— Ja go jeszcze zabiję, jeżeli...
Nie dokończył, bo mu przerwała z całą swą dumą i chłodem:
— Pan się zapomina w swej złości! Podobnej rozmowy nie zwykłam słuchać, a pańskie myśli dość jasne i obraźliwe dla mnie. Może pan się opamięta i uspokoi... tymczasem żegnam! Ruszaj, Maciej!
Przed pocztą stanęła na chwilę. Der echte Preusse, jak go Urban nazywał, dał jej dużą paczkę listów i gazet. Kilka listów nosiło adres: Graf Croy-Dülmen — parę było do pani Tekli i Jasia, jeden do niej samej. Zdumiała się. Adres haniebny, nazwisko przekręcone, na papierze hrabiowska korona, dwie splecione litery